top of page

1 Niedziela Wielkiego Postu (C)

  • ojciecmarek
  • 5 mar 2021
  • 9 minut(y) czytania

Tekst homilii wygłoszonej w pierwszą niedzielę Wielkiego Postu w 2019.



1 Niedziela Wielkiego Postu „C”

Na początku Wielkiego Postu słyszymy Ewangelię, czytaną od 2 tysięcy lat zawsze w pierwszą niedzielę wielkiego postu.

Ona opowiada nam

- już teraz

- już dzisiaj – co będziemy przeżywać przez najbliższy czas, te 40 dni Wielkiego Postu. Ten usłyszany fragment pokazuje nam to

- na co wspólnie się zdecydowaliśmy

- co wspólnie podjęliśmy się – TO JEST OPOWIEŚĆ O WIELKIM POŚCIE.

Jezus pokazuje nam jak ten czas przeżyć, by dojść do Paschy.


Tak bardzo przyzwyczailiśmy się, że to my mamy post

- wybieramy postanowienia (lub ich nie wybieramy)

One zawsze są lepsze lub … mniej pomysłowe, czasem są takie tradycyjne (i co roku takie same, wyuczone, wzięte z rodzinnej tradycji), a czasem pomysłowe (twórcze i co roku inne). Czasem uda nam się je zrealizować, ale chyba najczęściej wypełniamy je pośród wielu upadków lub poddajemy się już po środzie popielcowej.

Przeżywamy więc ten post tak jak go sobie sami wykreujemy, wytworzymy w swojej wyobraźni. I ten post tak mija, a w moim życiu pewnie nic się nie zmienia… i co robimy? No żyjemy sobie dalej. Każdy wielki post jest taki sam – bez zmian, a potem przychodzą święta i jest już po świętach.


Nie wiem czy chcecie, ale warto sobie zadać pytanie – już na początku: w czym tkwi problem albo co zrobić, by było inaczej. I odpowiedź jest jedna – popatrzeć dziś na Jezusa i chcieć przeżywać post tak jak go przeżywał Jezus.


- Jezus idzie na pustynię. Wielki Post to pustynia. On nie idzie tam na wypoczynek – to nie jest wyjazd na Saharę albo do Egiptu.

On nie idzie też tam, bo sobie tak pomyślał, ale to Duch Święty tam Go wyciągnął – On był pełen Ducha Świętego. Św. Marek napisze, że Duch Święty natychmiast Go wyrzucił na pustynię. Jezus nie poszedł, bo tak wypada, ale to była konieczność. On nie mówił sobie coś trzeba, żebym zrobił, ale to Duch Boży Go tam wysyła, popycha, wyrzuca. Post to nie jest mój pomysł, ale to jest posłanie przez Boga.

Post to nie moja inicjatywa, ale natchnienie Bożego Ducha.

Co się wydarzyło przed pójściem na pustynię?

Jezus przychodzi nad Jordan i przyjmuje z rąk Jana chrzest. Najważniejsze jest jednak co tam usłyszał: Tyś jest mój Syn umiłowany w którym mam upodobanie, czyli Ciebie kocham i taki mi się podobasz. Jezus nie idzie na pustynię, aby być kuszonym, ale żeby się ucieszyć, że jest kochanym. On wie, że Ojciec, że Tata kocha Go nieskończenie i ten czas chce spędzić tylko z Nim.

Pobyt na pustyni to pobyt w Duchu.

Lud Wybrany po pustyni przez 40 lat nie krążył sam, ale z Duchem – to był cudowny czas, gdy działy się największe cuda w życiu tych ludzi i tego narodu. Izraelici nie doświadczyli mocniej i bardziej Boga i nie widzieli większych cudów jak właśnie przez te 40 lat wędrówki na pustyni. Wielki Post to nie jest czas udręki, ale czas najbardziej upragniony, w którym Bóg każdego z nas zaprasza do bliskości, to intymności, to tego bym pobył tylko z Nim. Po to jest ta pustynia – by bardziej, mocniej, bliżej pobyć z Nim. A im więcej będę miał czas dla Niego to też będę miał czas dla innych i dla siebie.


Pierwszy więc krok wyjścia w Wielki Post, czyli na pustynię to wyjście w mocy Ducha Świętego.

Nie idź sam, nie ruszajmy bez tego, bo przegramy.

Pytaj się więc Ducha – co ma robić, gdzie iść i jak pójść, jak podjąć ten post.

Usłysz to co mówi Duch do Ciebie – Ciebie kocham, Ty mi się podobasz!

Gdy pojawia się diabeł to Chrystus w radykalny i prosty sposób odsyła go w nicość –

bo jest w Duchu,

bo jest blisko Ojca, bo widzi twarz Ojca.

Diabeł się przyplącze, on się pojawi jak będziesz blisko Ojca,

ale Jezus się go nie boi,

bo zna swoją wartość,

wie kim jest dla Ojca,

jest blisko Ojca

i odpowiada diabłu Ojcem.

Jak pójdę sam na pustynię i spotkam się z diabłem to przegram. Za moimi przegranymi wielkimi postami stoję tylko i wyłącznie ja sam. Za każdą moją porażką i przegraną, grzechem i nałogiem stoję ja sam.

Sam mogę tylko przegrać. Sam mogę tylko upaść. Sam nigdy nie wygram.

Drodzy! Drogi bracie, droga siostro!

Zapraszam was więc na pustynię. Stop. Od nowa – pozwólmy, żeby Duch Boży posłał nas na pustynię. Znajdźmy czas, by Duch Boży wyrzucił nas na pustynię.

-znajdźmy czas na adorację – gdy mogę patrzeć na Ojca, nic nie robić, nie paplać, nie zmyślać czy udawać, ale patrzeć i być blisko;

- znajdźmy czas na lekturę Pisma Świętego – byśmy umieli Słowem odpowiedzieć na szczekanie diabła;

- znajdźmy czas na Mszę Świętą – a może by tak zrobić sobie taki przywilej i być w tym Wielkim Poście codziennie, a może kilka razy lub chociaż raz oprócz oczywiście niedzieli;

- znajdźmy czas na rozważanie Męki Pańskiej – po co to wszystko? By pobyć jak najwięcej, jak najczęściej z Ojcem. Pobyć na pustyni.


Pustynia to też pustka. Kiedyś przeczytałem definicje pustyni – wielkie żółte nic. To miejsce, które nie jest gościnne dla człowieka, nieprzychylne i wrogie dla każdego kto tam chce wtargnąć. Jedynymi mieszkańcami rozżarzonego piasku to węże, jaszczurki, skorpiony.


Pustynia to też miejsce milczenia, osamotnienia, bezczynności, uporczywego trwania na przekór wszystkiemu co jest wokół, czyli upał, zimno (w dzień +50, w nocy -20) i na dodatek to. brak schronienia.


Ile tak wytrzymasz sam?

Ile tak dasz radę wytrzymać?

W ciszy i w nic nie robieniu – Jezus dał radę – a przecież był, jest człowiekiem – człowiekiem w 100% nie w 101%, nie nad-człowiekiem – mężczyzną z krwi i kości, Człowiekiem i Bogiem. Dlaczego dał radę, dlaczego Mu się udało? Bo poszedł pełen Ducha. On przez 40 dni miał też o czym myśleć – myślał o tym co usłyszał nad Jordanem. Post jest po to, żeby się ucieszyć i doświadczyć, że rzeczywiście jestem kochany, kochana, że jestem Jego córką, Jego synem.

Dziś na Gorzkich Żalach opowiadałem historię dziewczyny żyjącej w XIII wieku. bł. Małgorzaty a Castello! Była kaleką - garbata, kulawa. Odrzucona przez rodziców. Urodziła się w 1287 r. w rodzinie arystokratycznej. Rodzice wyobrażali sobie, że przyjdzie na świat piękne, mądre, cudowne dziecko, które zadowoli nie tylko ich zmysł estetyczny, ale też ambicje. A tu wręcz przeciwnie, urodziła się brzydka dziewczyna, potwornie rozczarowując rodziców - karykatura proporcji Polikleta. Już na samym początku wyrzekli się córki. Była trzymana w odosobnieniu - ukrywano ją przed innymi, wstydziła się jej cała rodzina! Opiekował się nią służący, bo rodzice nie mieli dla niej serca: czy można kochać kogoś tak brzydkiego!? Pewnego dnia ktoś o mały włos odkryłby istnienie Małgorzaty. Lęk przed tym kazał rodzicom zamurować dziecko w salce obok kaplicy. Pomieszczenie miało jedno jedyne okienko - jak dla grzesznych mnichów - przez które mogła uczestniczyć we Mszy świętej, niewidoczna, trędowata, brzydka i odpychająca. Jedyne, co jej zostało, to modlitwa. Miała wtedy 6 lat. Dorastała w tym odosobnieniu, bez rodzicielskiej opieki. Jej jedynym doświadczeniem było nieszczęście, samotność, a modlitwę traktowała jak najbliższą osobę. Mieszkając w tej celi, nauczyła się kochać Boga w samotności i doceniać modlitwę bardziej niż ktokolwiek inny! Gdy miała 20 lat rodzice zabrali ja do Castello, do grobu pewnego zakonnika słynącego z uzdrowień. Niestety, uzdrowienie nie nastąpiło. Gdyby byli ludźmi współczesnymi - zapewne staliby się ateistami - ale ponieważ historia ta dzieje się w średniowieczu - pozostali chrześcijanami. Porzucili jednak kaleką córkę i wrócili do pałacu. Została sama, bez jedzenia, bez domu, bez rodziców. Nikomu niepotrzebna, nijaka, zdeformowana, trędowata dla najbliższych. Jeszcze tej nocy zaopiekowało się nią dwoje żebraków. Siedem lat trwała włóczęga od domu, do domu. Wreszcie jakaś wspólnota sióstr zakonnych zaproponowała jej wstąpienie do zakonu, a ona wyraziła na to zgodę. Niestety, stamtąd także po jakimś czasie musiała odejść. Wtedy wstąpiła do III Zakonu św. Dominika, śpiesząc z pomocą o każdej porze dnia i nocy osobom umierającym. Jej obecność przynosiła pokój, pojednanie, zdrowie. Już za jej życia dochodziło do cudownych uzdrowień, a jeszcze więcej zdarzyło się po jej śmierci. Umarła w wieku 33 lat, 13 kwietnia 1320 r. Czy nie dziwi nas to, że Kościół uznał tę osobę za błogosławioną już w 1609 r.?

Który uniwersytet uznałby ją za doktora honoris causa?

Która Akademia szczyciłaby się jej imieniem?

Który prezydent fotografowałby się z nią w czasie swojego wystąpienia?

Trzeba być Bogiem, żeby kochać takich ludzi bardziej niż tych, których uwielbia świat!

Ludzie wyrzucają takie dzieci na ulice, na śmietnik. Bogu nie przeszkadza choroba, czy kalectwo, żeby okazywać miłość. Porażka, choroba i kalectwo wcale nie muszą być nieszczęściem w oczach Boga, a odosobnienie może stać się wyróżnieniem.

Bóg nie brzydzi się ludzkim wstydem, a gdy widzi nasze nieszczęście zaprasza nas na randkę, czyli wyznaje i okazuje nam miłość.

Wielki Post to jest taki czas, chwila prawdy o nas, a bardziej nawet o Bogu i dopiero wtedy o nas. W Nim wiemy kim jesteśmy.


Kiedy mija czas pustyni i Jezus odczuwa głód, jest zmęczony i nie ma sił, aby się bronić to przystępuje wtedy do Niego szatan. To jest perspektywa naszych dni i naszego postu.

Kiedy będziemy słabi.

Kiedy stracimy kontrolę nad tym, co tak mocno trzymamy w ręku.

Kiedy stracimy kontrolę nad postem.

To właśnie wtedy przystąpi diabeł i zacznie się kuszenie. I wtedy dopiero rozpocznie się post. To jest chyba jedna z najbardziej bolesnych ewangelii.

Nie wtedy gdy jesteśmy mocni.

Nie wtedy, gdy nam wychodzi, ale gdy odczuwamy, gdy jesteśmy słabi - wtedy jest post.

Post jest po to, by się zmierzyć z doświadczeniem osłabienia, słabości. To nie jest retusz, czy poprawienie makijażu, ale dobranie się do tego wszystkiego, co jest w nas głęboko. Pamiętacie co mówił Joel – rozedrzyjcie nie szaty, a serca wasze!

Potrzebujemy dobrać się do tych wszystkich mechanizmów, które bardzo głęboko są w nas, siedzą w nas i nas niszczą od środka.

Potrzebujemy dobrać się do naszych pokus.

Pokusa to nie jest pomyłka czy kara Boga, ale proces, by do Niego wrócić przez nawrócenie.

Pokusa odsłania to co mamy w naszym sercu. Ona nie stwarza w nas grzechu, ale zachęca do niego, wywołuje go.

Pokusa to nie grzech, ale pokazuje to z czym mamy problem.

Pokusa pokazuje nam co mamy do naprawienia.

Odkrywanie prawdy o sobie to początek nawrócenia. To nie usprawiedliwienie siebie, ale odkrywanie prawdy o sobie, odsłanianie grzesznych pragnień i podjęcie wyzwania walki z tym.

Bronią w walce ze złem nie są nasze zdolności, nasza silna wola lub wyćwiczona cnota, a łaska Boga. Jezus walczy z diabłem tak jak wcześniej powiedziałem Ojcem, wypowiadając Boże Słowo. On przepędza szatana Słowem Ojca.


Popatrzmy czym kusi diabeł Jezusa? W tym kuszeniu kusi, wystawia na próbę - również każdego z nas.

  • Gdy mówi, żeby Jezus zamienił kamienie w kamień, bo ma taką władzę – to kusi nas władzą, kusi siłą

To pokusa tego jacy jesteśmy świetni i bezwzględni w naszych ocenach, opiniach. Kiedy jesteśmy bezwzględni w ocenianiu naszych najbliższych przyjaciół, profesorów, księży, rodziców, pracodawców, polityków, współmałżonków – jesteśmy w tym absolutni. To jest jednocześnie nasza pogarda dla słabości, inności. To jest nasza wyższość i nasze celebrowanie przebaczenia w nieskończoność.

To jest nasz cynizm i to jak cynicznie możemy i rzeczywiście zachowujemy się w naszych związkach czy wspólnotach.

To jest nasza władza. Do tego nas kusi diabeł. My nawet tak traktujemy post, wielki post, chrześcijaństwo, nawrócenie – wytrzymam te 40 dni, dam radę. Nie zauważamy, że Jezus był słaby. Ten post, chrześcijaństwo jest po to, by odkryć moc Boga w mojej słabości i bezsilności. Ale przecież my jesteśmy silniejsi od Jezusa i damy radę. Ponad wszystko – nawet po trupach do celu. Postanowienia są ważniejsze nawet od tego – po co one są.

  • Gdy diabeł mówi: rzuć się w dół to nas kusi sensacją, przebodźcowaniem duchowym.

To jest ten post – w tym roku się nawrócę!

To jest ten film, który muszę koniecznie zobaczyć – przecież zobaczyło go już w kinach 5 milionów ludzi.

To jest ta książka, która muszę obowiązkowo i natychmiast przeczytać – przecież wszyscy moi znajomi już ją kupili i czytają.

To są te rekolekcje, ta Msza…

To są te kazania, to duszpasterstwo – a może to, a może tamto – ciągle czekamy na błysk.

To są takie błyski, za którymi biegamy – od kościoła do kościoła, od duszpasterstwa do duszpasterstwa, od jednego kierunku studiów po drugi, od kina do kina, od klubu, pubu, znajomych, sklepach… i gubimy serce. Tracimy to co jest ważne. Wszystko jest ważne. GDY WSZYSTKO JEST WAŻNE TO NIC NIE JEST WAŻNE!

Coś musi być najważniejsze, ważne i mniej ważne, lub nieważne. Ciągle gonimy własny ogon. Gonimy za tym co nas nasyca.

I to jest ważne pytanie o to, co mnie najbardziej nasyca?

I dopóki nie odpowiem sobie na to pytanie – to diabeł będzie nam mnie żerował. Co jest ważne dla mojego serca? A przecież nie wszystko jest ważne!

  • Gdy diabeł mówi, by oddać mu pokłon to mówi nam o naszej pysze. Tu szatan jest bezczelny – zresztą jak zawsze.

Dotyka naszego poczucia wartości. My ciągle próbujemy się udowadniać tą wartość. Ciągle, ciągle ją sobie udowadniamy i ciągle nam tego mało.

Powiedz mi kim jestem dla ciebie.

Powiedz mi czy mnie kochasz.

Udowodnij mi, że mnie kochasz.

Powiedz mi, że jestem ładna.

Powiedz mi, że jestem silny.

Powiedz mi, że pięknie śpiewam.

Powiedz mi, że mówię ładne kazania.

Powiedz mi, że żeby mnie dowartościować.

Powiedz mi…

To jest pokusa, która odrzuca Boga – bo my jesteśmy świetni.

Pomniki można stawiać naszej pysze.

Drodzy,

to nie są banalne pokusy.

To nie jest opowieść o nie jedzeniu cukierków o rzuceniu fajek czy o nie oglądaniu netflixa lub ich ograniczaniu.

To jest zmierzenie się z pychą, egoizmem, pustką i nieładem. Kluczem, by to zwyciężyć jest to co mówiłem na początku, co nam Słowo powiedziało.

To uwierzenie i doświadczenie, że Bóg mnie kocha nieskończenie.

To jest doświadczenie, które ma autor psalmu, którym się dzisiaj na liturgii modliliśmy:

Kto się w opiekę oddał Najwyższemu i w cieniu Wszechmocnego mieszka, mówi do Pana: "Ty jesteś moją ucieczką i twierdzą, Boże mój, któremu ufam".

Nie przystąpi do ciebie niedola, a cios nie dosięgnie twojego namiotu. Bo rozkazał swoim aniołom, aby cię strzegli na wszystkich twych drogach.

Będą cię nosili na rękach, abyś stopy nie uraził o kamień. Będziesz stąpał po wężach i żmijach, a lwa i smoka podepczesz.

"Ja go wybawię, bo przylgnął do Mnie, osłonię go, bo poznał moje imię. Będzie Mnie wzywał, a Ja go wysłucham i będę z nim w utrapieniu, wyzwolę go i sławą obdarzę". (Ps 91)


To jest doświadczenie słów, które dziś do nas wypowiedział św. Paweł w liście do Rzymian – Słowo (czyli Bóg) jest blisko ciebie, na twoich ustach i w sercu twoim. Walcz Słowem, wypowiadaj wobec pokus Słowo, czyli Boga. Gdy leżysz przegrany wypowiadaj Słowa, bo one są blisko, przy tobie, w tobie, bo w sercu twoim.

I pamiętaj – kto wezwie Jego imienia nie będzie czuł wstydu, nie będzie zawstydzony. Nie doświadczy przegranej.


Nie martwy się więc, gdy nam ten nasz post i postanowienia nie wyjdą, bo wtedy przystąpią do nas aniołowie – będą nas na rękach nosili i nam usługiwali.


Oto teraz jest czas upragniony,

Oto teraz jest czas zbawienia!

Comments


Jeżeli masz jakieś pytania lub sugestie to napisz do mnie...

Dzięki za wiadomość!

© 2020 Marek Krzyżkowski

bottom of page